Gra w czterysta kart
Eksperci Macierewicza zobaczą zamach smoleński nie w puszce i parówce, lecz w makulaturze.
Antoni Macierewicz wykrył, iż zniszczono Dziennik Działania Dyżurnych Służb Operacyjnych Sił Zbrojnych, co – jak obwieścił – stanowi przesłankę do ponownego zbadania przebiegu wypadku w Smoleńsku. Dziennik rzeczywiście zmielono. Tyle że to dokument, w którym można zapisać, iż minister obrony narodowej to idiota. I nikt nie zaprotestuje. Bo poza oficerami pełniącymi służbę nikt go nie czyta.
Wbrew poważnie brzmiącej nazwie Dyżurna Służba Operacyjna (DSO) zadania ma niezbyt poważne. Podstawowe polega na przekazywaniu informacji napływających z dowództw poszczególnych rodzajów wojsk do MON i Szefa Sztabu Generalnego, bywa że powiadamiane jest Rządowe Centrum Bezpieczeństwa i Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. W razie sytuacji kryzysowych – takich jak katastrofa smoleńska – informowanych jest ponad dwudziestu adresatów. DSO nie ma niczego wspólnego ze służbami specjalnymi, nie istnieje i nie istniał żaden kanał współpracy pomiędzy nią a służbami kontrwywiadu czy wywiadu wojskowego.
Dziennik działania z natury rzeczy nie może być więc poważny. To dokument poufny, zaliczany do kategorii „Bc”, czytaj: nie wymaga archiwizacji. W praktyce podlega brakowaniu (czyli niszczeniu) po ustaniu przydatności dla właściwej komórki organizacyjnej. Jego status odpowiada statusowi książki podoficera dyżurnego kompanii i – przy zachowaniu proporcji – pełni taką samą funkcję: służy do zapisywania najważniejszych wydarzeń podczas pełnienia służby. Zapiski z 24-godzinnego dyżuru zwykle liczą 1,5-2 strony; są to lakoniczne komunikaty typu: „O godzinie 8.00 Dowództwo Wojsk Lądowych melduje o śmierci żołnierza na poligonie w Drawsku. O godzinie 8.01 powiadamiam ministra obrony narodowej”.
– Moje zapiski podczas dyżuru zwykle zajmowały jedną stronę, koledzy też nie byli wylewni, bo dziennik to nie jest dokument do umieszczenia szczegółowych opisów – opowiada doświadczony oficer. – Rozpisać się i wykazać można dopiero w Sprawozdaniu Dobowym.
Sprawozdanie to papier traktowany z pietyzmem; zanim trafi na biurko jednego z dwudziestu kilku adresatów, jest wnikliwe czytany przez szefa Dyżurnej Służby Operacyjnej. Dowódca sprawdza nie tylko zawartość merytoryczną, ale także obecność ogonków przy „ą” i „ę”, poprawia byki ortograficzne, cyzeluje… Tam wpis, że minister obrony narodowej to idiota, nie przejdzie. To dokument kategorii „A”, czyli archiwizowany wieczyście, zatem sprawozdanie z 10 kwietnia 2010 r. na pewno wciąż istnieje. I z powodzeniem zastąpi śledczym Macierewicza zmielony i pozbawiony wartości dziennik działania.
całość na łamach
Skoro sledztwo smolenskie bylo prowadzone nierzetelnie za PO, PiS stwiersza, ze trzeba powtórzyc cale sledztwo. Ja bym poszedl jeszcze dalej, i proponuje powtórzyc cala katastrofe. To jest stosunkowo latwe do zrobienia, gdyz jest przeciez drugi identyczny Tupolew, jest brak blizniak Prezydenta. Prezydentowa natomiast moglaby zagrac Poslanka Szczypinska.
Szczypińskiej ostatnio jakoś nie widać. Dublerem Kaczyńskiego Lecha będzie Jarosław, a że kawaler, towarzyszyć mu musi panna w roli małżonki: Krysia Pawłowicz. Niech też zabiorą Dudę w roli Kaczorowskiego. Pancerna brzoza nie istnieje, więc wylądują spokojnie.
Swego czasu w Warszawie pływał kajakiem po Wiśle milicjant. W pewnym momencie kajak się przewrócił.
Pytanie – ilu milicjantów się utopiło?
Odpowiedź – dwóch, bo nazajutrz była wizja lokalna.
Trzeba by zrobić wizję lokalną w smoleńsku. Niech lecą ci, którzy się wtedy od lotu wymigali.
Resztę się dobierze z obecnej ekipy. Powinny lecieć odpowiedniki ówczesnych funkcyjnych.
A co z katastrofą w Gibraltarze? Kiedy ostatecznie wykluczymy hipotezę zamachu na gen. Sikorskiego?
Macierewicza już całkiem porąbało. Tego chyba już ciemny lud nie kupi.
Gdybym chciał zniszczyć jakieś dokumenty, nie robił bym protokołu zniszczenia.
Jak im brakuje jakiegoś fragmentu tekstu, to może Sumliński by pomógł?